napisane jest na bialej torbie, ktora mam narzucona na ramieniu. Szpitalna. Wewnatrz ulubiony kociaczek Isabel Hello Kitty! Nie pocieszyla sie dlugo. Juz ja lalki nie ciesza. Wzialem je wczesniej, bo walaly sie w lozku i na podlodze. Isabel jest smutna. Zalamana. Traci wole. Waha sie. Wciaz mysli, a moze wziac chemoterapie, by po minucie znow watpic, ze chemia tylko przedluzy jej agonie o kilka miesiecy. A takie zycie to jest zycia niewarte. Lepiej umrzec naturalnie, chocby wczesniej, niz tak cierpiec. Nie chce nikogo widziec, z nikim rozmawiac. Mowi, ze ludzie maca jej w glowie z ta chemoterapia.
Bylem z nia dzisiaj na fizjoterapii. Jeszcze nie moze sama stanac. Usiasc do wozka inwalidzkiego tez sama nie potrafi. Rekonwelescencja po wylewie moze trwac miesiace, a tu zzera ja rak od wewnatrz. Dalej w pieluszkach. Prosta wizyta do toalety staje sie wspinaczka na Mount Everest.
Nie ma apetytu. Czuje sie tak, jakby zbieralo sie jej na wymioty. Zostawilem jej kanapke + czeresnie. Z lodem ledwo doszedlem. Prawie sie roztopil. Troszke tam ugryzla, ale zrobil sie wielki mess. Obiadu szpitalnego nie chciala jesc. Ja go zjadlem do swoich tabletek.
03:01 Hrs. Budze sie. Siusiu + lyk wody.
06:32 Hrs. Budze sie. Kurcz. Na dworze slonecznie. Chlodno. 12-stopniowo. Siusiu + lyk wody.
08:20 Hrs. Podnosze z werandy "National Post" (http://www.nationalpost.com/) z "Gay altar server contests firing. Human rights tribunal asked to intervene" na okladce. Na dworze slonecznie. Chlodnawo. 14-stopniowo. Temp. w kuchni 20.4C.
08:30 Hrs. Dawkuje sobie Flor*Essence.
11:23 Hrs. Wlaczam maszyne. Jade na poczte i do sklepu na zakupy. Slonecznie. Spiew ptakow. Pajeczyna na twarzy. Placz dziecka po drugiej stronie ulicy.
11:29 Hrs. Wysylam listy urzedowe.
11:35 Hrs. W sklepie.
11:52 Hrs. Po zakupach w No Frills ($35.17).
11:58 Hrs. W domu.
12:13 Hrs. Odmawiam Tajemnice bolesne. Zeby moja milosc do Isabel silniejsza byla od smierci.
13:08 Hrs. Wychodze. W torbie mam kanapke + czeresnie + owoce konserwowane w sloiku + lody. Po drodze podlewam kwiatki na werandzie. Slonecznie. Spiew ptakow. Idac chrupie rzodkiewki.
Petro-Canada na rogu bierze za litr paliwa $0.90.3.
13:19 Hrs. W wagoniku metra. Pelen. Przegladam wczesniej wziete ze skrzynek przed stacja metra gazety: "24 hours" z "'Little bit of light' at the end of the tunnel: Miller" na okladce + "Metro" (http://www.metronews.ca/) z "Guarded optimism. Some movement made to settle three-week-old strike" na okladce. W reku trzymam transfer: Day 195 Jul 14 2009.
13:43 Hrs. W tramwaju 505.
13:50 Hrs. W szpitalu.
16:30 Hrs. Isabel rozmawia przez telefon z Mama.
17:10 Hrs. Badaja Isabel stezenie cukru we krwi. 10.5 mmol/L. Od kilku dni ma podwyzszone. Tak jakby to byla niewydolnosc trzustki zaatakowanej przez raka.
20:40 Hrs. Wychodze ze szpitala. Spiew ptakow. Zachodzace slonce.
20:43 Hrs. W tramwaju 504.
20:52 Hrs. W wagoniku metra.
The meeting was tense. Some police were smoking pot. Others loaded their guns in a threatening manner near the Marines...
What many villagers see now is the opposite - a pot-smoking, ragtag, thieving force that makes the Taliban look disciplined in comparison ("Crooked Afghan cops worse than Taliban?", METRO, Tuesday, July 14, 2009).
21:15 Hrs. Z metra wychodze na ulice. Petro-Canada bierze za litr paliwa $0.90.3.
21:25 Hrs. W domu.
No comments:
Post a Comment