Tak przegladalem szuflade i na samym dnie znalazlem 24 pozolkle strony z moimi PRL-owskim wierszami. Pisane jeszcze na Luczniku, ktory kupilem w slupskim domu towarowym w latach gierkowskich.
Dzisiaj w dzien sw. Partyka, patrona Irlandczykow, ktory wslawil sie tym, ze wygonil weze z "zielonej wyspy", postaram sie tez wygonic te moje ukryte 24 poetyckie weze, niech se troche pograsuja w blogosferze.
Wiersze z PRL-u
by Edward Kuciak
NIE ZRYWAJ KWIATOW NA PLAZY...
Nie zrywaj kwiatow na plazy
One ze slonca i wody sie rodza
Kwitna w piaszczystych ogrodach
Muzyczna barwy powodzia
Trwaja na mrugniecie oka
A moze wieki cale?
Jak gwiazdy w nocnej harmonii
Tak slodkie ciche i male
Nie zrywaj kwiatow na plazy
To milosc je budzi do bycia
Za kazdym wody plusnieciem
W sloneczne promienie zycia
TU NIE POTRZEBA
tu nie potrzeba pieniedzy
ani futer z norek
panow w rogowych okularach
lub kosztownosci worek
tu nie potrzeba budulca
dla nowych willi wznioslych
ani pieknych limuzyn
co by w kraine mitu niosly
tu nie potrzeba idei flag hymnow i symboli
dlugich krawatow do ziemi
dla tych co na roli
tu nie potrzeba zrzeszen zwiazkow ani slug
krzywych luster placow zyskow ani dlugow
maszyn fabryk i krzyku
wiecznych zmarzlin bez liku
pompatycznych pochodow kremlow bialych domow
senatow i marszalkow
paktow traktow i umow
tu nie potrzeba prawa sadow rozpraw ani kary
lecz potrzebna jest w kazdym sercu
szczypka boskiej wiary
ROZSTANIE
wloze do ciebie ostatnie spojrzenie bys
poszla odeszla z brzemieniem
oddasz mi swoje ostatnie marzenie bym
pokryl je slodkim westchnieniem
i oczy juz nigdy
sobie nie spojrza w oczy
i usta juz nigdy
sobie nie sklamia w uszy
bedziemy slepi
bedziemy glusi
PICASSO
Kreski symetrie gubiace w przestrzeni
Plamy mowiace o zyciu o niebie
Ciala z patykow glowy z kamieni
Kondukt metafor na twoim pogrzebie
Upor twej twarzy w ciemnosciach zanika
Oczy nie widza wojennej szarugi
Wyraz - krzyk duszy to Guernica
Obraz - w nieladzie rzucone sztalugi
1973
CISZA...
To ty w zadymce uczuc
W ten czas gdy rece splataja sie w trwodze
O to co potem
Lub
Ja w wiezieniu twojej czulosci
Gdy kraty twego wzroku taka blogosc daja
Ze strach sie wyzwalac
Lub... stoj!
Rozwala cos te cisze
Gdy w sercach naszych bardziej
Coraz bardziej sie wzmaga
I krzykiem bryzga krew milosci
Z dwojga ust naraz
To tak jak sztandar wolnosci na
Barykadach cial naszych
Wolnosci co wrzeszczy nam w uszy
SCIETA ROZA
czerwienia juz opuchla
i robak bolu ja toczy
dla ciebie abys mogla
pieknem broczyc swe oczy
ZBUDUJE MALY DOM
Zbuduje maly dom ze sprochnialych marzen
Z wielkim sercem posrodku z zywym stolem
A na nim krajac bede piekno zycia wrazen
I skracac dzien po dniu to zycie z mozolem
***
Ja ukradkiem
W dlugiej nocy
Zdzierajacy buty
I tuz za mna
Ty niewiadomy
Na czyjs rozkaz
Obaj niesilni
Ja od ucieczki
Ty od poscigu
PRZEBUDZENIE
Gdy noc uderza jeszcze w leb
I krzyk obudzic moze cie
To strach cichutko z drzewa zszedl
I smieje sie i smieje sie
Gdy strachu nic owinie cie
I krew bul-bulgocze w ramach snu
Na pewno cienie zeszly z gor
I ida tu i ida tu
Lecz mamy ciche ranne szuuu
Zabierze watek twego snu
I staniesz twarza w twarz
Naprzeciw zlu naprzeciw zlu
CZAS PEDZI JAK BIMBER
czas pedzi jak bimber
bona fide dymku
pykniete z fajki samochodu
derka rymu i sarkazmu
okrywa nam kolka
czas pedzi jak bimber
to znaczy szybciej od yellow samochodu
a moze tez troszeczke szybciej
od tej przelotnej mimozy
ktora siada ci na ustach
jak gigantyczna rozowa
mucha aby wnet odleciec
gdy ty w ten czas
bujasz sie w objeciach Zeusa
czas pedzi jak bimber
a moze nawet jak dwa
gdy Pegazem skoczy wiesc o
twoim spadnieciu pod kolka
zwyklych nog
IDZIESZ Z POCZUCIEM WINY ODCHODZISZ
Odchodzisz z poczuciem winy odchodzisz
Ocierasz sie o ciala przechodniow
Marzenia jak pety odrzucasz idziesz
Mijasz drzewa wielkie przerazajace drzewa
Opustoszale psie oczy odchodzisz
Miasto juz ciebie nie chce idziesz
I masz jeszcze w sobie dwa razy wiecej niz miales
Idziesz w wielkim bolu jak w rzece cierpien
Idziesz bo musisz isc w te pore w pore roku
Wymyslona przez ciebie taka nie istniejaca
Tak jak ty nie istniejesz
Choc ocierasz sie idziesz
I nikt ciebie nie widzi nie czuje
I ty nie czujesz siebie odchodzisz
W wielkiej ciszy odchodzisz jak nogi twoje odchodzisz
Bez szelestu i bez nedzy idziesz
Nagi i ozdobiony idziesz
W pustce kazdego wieczoru jak samotnik odchodzisz
We wlasna kontemplacje
Jak czyjas milosc odchodzisz
W siebie jak i w ciebie idziesz
Bezustannie w kazdym i nikim
Codziennie odchodzisz
Winny przemijania idziesz
ZATANCZMY BLUESA
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa w poetyckim snie
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa tak czy nie
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa przy zamknietych drzwiach
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa ty i ja
Bo gdy czlowiek skonczy prace to rozerwac musi sie
Wiec zapraszam dzisiaj wiec zapraszam dzisiaj cie
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa w poetyckim snie
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa tak czy nie
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa przy zamknietych drzwiach
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa ty i ja
A gdy bedziesz tylko chciala a gdy tylko znak dasz mi
Otworzymy otworzymy otworzymy wszystkie drzwi
I wpuscimy wszytkich takich ktorzy w rytmach tego snu
Znajda milosc wiare Boga i poklony zloza mu
Zatanczymy bluesa zatanczymu bluesa w poetyckim snie
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa tak czy nie
W domu bedzie kilku kumpli bedzie tez moj brat
I tak wspolnie razem w bluesa dziwny swiat
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa w poetyckim snie
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa tak czy nie
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa przy otwartych drzwiach
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa ty i ja
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa w poetyckim snie
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa tak czy nie
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa przy otwartych drzwiach
Zatanczymy bluesa zatanczymy bluesa ty i ja
ZAPOMNIALES...
zapomniales o tamtych dniach
wkluwania sie w zyly
gdzie poczatek byl koncem i my
wszyscy jednakowi na drodze bezkresu
gdzie ty to ja a oni
niczym sie nie roznili w jednej
zamknietej klatce systemu
i odkrywalismy karty swojego sumienia
jak zagadki dla tych ktorzy pocili sie
aby je rozwiazac uderzeniami
palek o nasze glowy
zapomniales ze bol rodzi sie
w duszy a to co
cialo przyjmuje jest tylko wyzwaniem milosci
wskazowka ze nie ma
konca na drodze cierpienia
TAKIE MIASTO
Gdy kraina zla
Odrodzi Meduzy fasady
Mgla plomiennych wyuzdan
Ciala okrazy
Pieknej mowy wysuszy slowa
I szczescie ze straganu serca ukradnie
To czas aby nagi kamien
Cisniety w otchlan takiego miasta
Z ust ulic wydarl piesn
I obudzil cie Perseuszu
W aortach nocy
W blaskach kaskad metafor
Rzucanych w kanaly renesansowych galaktyk
Obudzil cie Perseuszu
W migocacych katedrach oczu
W kazdej bramie tchu
W oazie ust
Z wyrastajacym kwiatem milosci
KIEDY CIALO MOJE UMIERALO
kiedy cialo moje umieralo
bylem ptakiem na twoich ustach
nurzajacym skrzydla w kroplach lez
bylem czysty
jak czysta jest wodka
kiedy cialo moje umieralo
baba do baby mowila
on jest nienormalny
a ja wisialem jak nietoperz
na twojej powiece
lipiacej epileptycznie
W IMIE HALINY
Koczowniku serca
Wenero rzucona w obrzek aorty
Przez pracia filozofow
Namacalny kamieniu filozoficzny
Wbrew Pytii
Wbrew przeznaczeniu w nawiasie
Spedzonej nocy z toba
Przesadzam ci nowe jak mile
Czarujace opadanie powiek
Czlowieczenstwo
CO WCZORAJ GDY DOPIERO MINAL LUTY
co wczoraj
gdy dopiero minal luty
majakiem dni przeszlych
zakluty
i weszli my
cmy polcienie skrzydlate
w rytm szkrzydel upite
wokol
wokol lotem swym zakletym
po ciemnosci spowitej
co wczoraj
gdy dopiero minal luty
wartkim potokiem nieustannosci
ze mysl nieskora juz szybciej
wokol
wokol aszybszej bezwolni
kol bezwolnej powolni
uciekac
JESTES CALA
Jestes cala rozebrana z meki
Plastra ciala ociekajacego potem miodu
Mucha bez iskierki bolu
Choc skrzydla uwiezione
Jestes cala w oparach oddechu
Drgawek slow od stop az po uszy
Szpileczkami ust na calym ciele
Jestes cala porankiem zroszonym
Noca bezustannych usciskow
Krzykiem zalu ze wszystko sie konczy
Jestes cala jak i ja jestem caly przy tobie
SLOWO WOLNOSC
nie boj sie slowa wolnosc nie
wymawiaj w ukryciu w zaulku przed
strachem wieziennej kraty
krzycz je glosno niech
zatrzesa sie drzewa poklonia
sie kwiaty
slowo nie czyni wolnosci ale
wolnosci tworzy slowo wiec
nie wstydz sie tego slowa powies
go w ptaku na glowa wykap
w wartkim strumieniu rzeki niech
slysza zdrowi i kaleki
nie boj sie slowa wolnosc niech
cie przed nim nie ogarnia trwoga bierz
slaw i obdarzaj choc slowem gdyz
prawdziwa wolnosc
nalezy do Boga
Z CYKLU: CZERWONA FARBA NA BIALYM MURZE HASLO NAPISZE ZE NIC NIE WIDZE I NIC NIE SLYSZE
I NA DRZEWCU SERCE MOJE
in na drzewcu serce moje
niech lopocze
niech zagnoje
i poniose
w oczy tlumu
i zatrzymam oczu lanie
niech sie stanie
kolatanie
oddychanie
lopotanie
i przez blaski i przez cienie
uwielbienie
uniesienie
zamknij morde
lud faluje w dyktatorskim swym poszumie
a lud umie
a lud umie
IDZ
W marszu tu
Jak w dzialach stu
Kurzawa bol
Idz i uwierz
W dzien i noc
I placz
Droga to
Muzyki twoich
Stop
Idz i wez
Ze soba zlo
I mnie
Wez w to
Co tworzy bol
Niech cierpi
Ten i ja
I caly
Genetyczny rod
PO LACE MALEJ Z PIASKU
po lace malej z piasku gdy bralas mnie za rece
w daleka droge szlismy
palac sie w pospiechu
i malo czasu bylo dla zycia filozofii
a pies milosci schudly po bruku z boku stapal
i szlismy w krainie lisci
i szlismy w krainie lisci trzepoczacych wsrod usmiechow
w krainie lisci
i trzeba bylo burzy by piach nam w oczy zerwal
a mala laczka przestrzenia nieodgadla dla dwojga slepych ludzi
zgardzony psie milosci gdzie teraz jestes
my zgubilismy droge
my zgubilismy siebie ot filozofio zycia
Z CYKLU: CZERWONA FARBA NA BIALYM MURZE HASLO NAPISZE ZE NIC NIE WIDZE I NIC NIE SLYSZE
***
gdy glos dobitniej
w swej mocy sie stanie
glos meritum
ciszy przywolanie
te tony samotni przekroczyc najciszej
najglosniej z cisz wszystkich mocy
i zaczac mowic
nie przestac
nie przestac juz mowic gdy usta otwarte
Z CYKLU: CZERWONA FARBA NA BIALYM MURZE HASLO NAPISZE ZE NIC NIE WIDZE I NIC NIE SLYSZE
PIERWSZA PIESN POCZECIA
ten stygmat na twarzy twojej
modlitwa urojen
za kres i bezkres
za ksztalt i bezksztalt
psalterzem dla ciebie dzieciaku
w brodzikach topiacy swe mysli
bylismy
bez strachu bylismy
zylismy
bez winy zylismy
ze wschodu bylismy
z zachodu zylismy
pojeni beznamietnosci napojem
nabojem
za wasza i nasza
podbojem
by zagrzac te miejsca
i spalic te ziemie
gdzie krwi kropelkami jarzyly sie oczy
marzeniem proroczym
nie bylo juz mozna gdzie indziej sie rodzic
nie bylo juz mozna odchodzic
nie bylo juz mozna miejsc zycia zagrzewac
nie bylo juz mozna sie gniewac
No comments:
Post a Comment