Friday, April 09, 2021

99-letni

Ksiaze Filip nie zyje. Smutna wiadomosc z Anglii. R.I.P. W Ontario zlapano dzis 4227 Kowidow. Strach wybaluszyl oczy. Polityczne zapotrzebowanie na Kowida wzroslo do maksimum i usprawiedliwia decydentow za wprowadzenie 3-ciego juz lockdownu. * * * To bylo kilka tygodni wczesniej. Przyszli we dwoch. Uzbrojeni, ale bez mundurow. Spodziewalem sie ich, bo dwie godziny wczesniej zapowiedzieli swoja wizyte, dzwoniac na komorke. Nie zdazylem odebrac, bo jechalem wlasnie na rowerze, ale odsluchalem poczte. "Wiadomosc dla pana redaktora: policja z regionu Peel. Za dwie godziny chcemy sie z panem spotkac - w panskim biurze w Toronto". Przeslanie bylo jasne. Najwyrazniej policja regionu Peel w prowincji Ontario miala do mnie sprawe. Zsiadlem z roweru i oddzwonilem. Telefon odebral konstabl. - Wiadomosc odsluchalem, ale nie mam biura - rzucilem krotko. - To przyjdziemy do mieszkania. - To moze ja przyjde do was. Zona, stres - rozumie pan. Chcialbym tego uniknac, jesli mozna. - Nie mozna. Jest COVID-19 i sa obostrzenia. Mam isc po nakaz do prokuratora? - Nie trzeba prokuratora. Ale moge chociaz wiedziec, o co w ogole chodzi? - Dowie sie pan za dwie godziny. Klikniecie. I tyle. Przybyli dwie godziny pozniej, dokladnie jak zapowiedzieli. Wylegitymowali sie, usiedli za stolem i rzeczowo poinformowali mnie, ze spotkanie ma charakter oficjalny, a nastepnie wyjeli dyktafon - ja wiec wyjalem swoj. Tu jednak spotkalo mnie zaskoczenie - nie pierwsze i nie ostatnie tego dnia. - Nie wolno panu nagrywac, ani w zaden inny sposob rejestrowac tej rozmowy - poinformowal mnie konstabl, ktory objawil sie, jako prowadzacy rozmowe. Jego kolego, ktory sprawial wrazenie milczka wygladal na sympatycznego i bystrego goscia. Ocenilem, ze sa dobrani wedlug zelaznej reguly kontrastu, stosowanej przez wszystkie policje swiata - dobry i zly glina, odwrocona psychologia, pojedynek na spojrzenia - spokojnie mogli to sobie darowac i ten wstep pominac, z jednego prostego powodu: wszystkie te sztuczki znalem na pamiec, bo pierwsze "nauki" w tym zakresie pobralem cale wieki temu, jeszcze podczas przesluchan przez esbecje w PRL. Oni jednak o tym nie wiedzieli - bo niby skad. Odmowili kawy, ktora dla ocieplenia relacji zaproponowalem, a zamiast tego poprosili, bym usiadl juz przy stole i nie oddalal sie. Czulem sie dziwnie w tej formule ni to prosb ni rozkazow w moim wlasnym mieszkaniu, ale ze bylem skonsternowany cala ta sytuacja, usiadlem i nie oddalalem sie. Byli profesjonalni i na swoj sposob nawet uprzejmi, a jednak - mimo to - zajelo mi chwile, by wrocic do rownowagi, bo nie co dzien miewalem podobne wizyty, podobnego audytorium. - To formalne przesluchanie, ktore mozemy nagrywac tylko my. Ma pan prawo milczec, ma pan prawo do jednego telefonu, ma pan prawo do adwokata, a wszystko co pan powie, moze zostac uzyte przeciwko panu - wyrecytowal formulke, ktora przytacza sie zawsze w podobnych okolicznosciach przyrody, a potem zapytal, czy chce zadzwonic do swojego adwokata. Nie chcialem dzwonic do swojego adwokata, bo go nie mialem, a nie mialem - bo nie mialem dosc pieniedzy, by go miec. Kolo sie zamykalo. Czekalem co teraz nastapi i nie trwalo to dlugo, bo juz po chwili dowiedzialem sie, ze popelnilem az cztery rodzaje naduzyc. Okazalo sie, ze jestem antysemita, choc na razie tylko potencjalnym. Przesluchanie formalne, ale o charakterze ostrzegawczym. Antysemityzmem mialo byc moje stwierdzenie, ze "syjonisci maja terroryzm za uszami" - bo stosowali go w walce o Izrael - czy tez, ze "Polonia powinna miec w USA lobby, a to lobby powinno wzorowac sie na zydowskim" - antysemicki mial byc tu fakt uznawania wplywu srodowiska zydowskiego na amerykanska polityke. Kolejny zarzut dotyczyl tekstu mojego kolegi Jarka Dabrowskiego o inicjatywie Wojtka Sumlinskiego nakrecenia filmu o zbrodni w Jedwabnem. O swoim rzekomym "antysemityzmie" slyszalem juz wczesniej. Zanim policjanci do mnie przyszli, zydowskie media rozplakatowaly mnie na pierwszych stronach jako glownego polonijnego antysemite, ale to byla nieprawda. Nie bylem zadnym antysemita, a pisalem po prostu jak jest. Mialem spokojne serce. Wszystkie przytoczone materialy uznano jednak za naruszajace kanadyjskie przepisy karne odnoszace sie do szerzenia mowy nienawisci. Policjanci poinformowali mnie, ze jesli bede dalej w to brnal, to grozi mi kara trzech lat odsiadki i zapytali czy bede odpowiadal na pytania. Odparlem, ze nie mam nic do ukrycia - w granicach rozsadku rzecz jasna - i oczywiscie bede odpowiadal na pytania, bo niby dlaczego nie - po czym konstabl przeszedl do "sedna", ktore w sumie sprowadzalo sie do kilku pytan i porad, by nie zajmowac sie tym, czym sie zajmowalem. - Moze niech pan zmieni swoje zainteresowania, albo zawod - przeciez jest tyle pieknych innych zawodow - a na poczatek niech pan przynajmniej zmieni retoryke i wiecej juz nie generalizuje. Nie wolno panu pisac, czy mowic, ze cos zrobili Zydzi, a co najwyzej, ze niektorzy Zydzi. To samo dotyczy innych nacji. W ten sposob uniknie pan mowy nienawisci - i wiezienia. Teraz ja popatrzylem uwaznie na konstabla. - A gdybym napisal, ze Niemcy w Auschwitz zachowywali sie jak bestie? Zapadla przepiekna cisza. Konstabl zrobil mine, jakby polknal szerszenia i tym razem chyba naprawde zajal sie mysleniem. Wygladalo, ze zajmie to troche czasu. - Niemcy w Auschwitz pan mowi... hmm... Niech mi pan da chwile do namyslu. Albo nie. Zrobmy sobie przerwe, a w tym czasie skonsultuje to, ok? - OK - odpowiedzialem, bo co innego mialem powiedziec? - Konstable wstal od stolu i wyszedl do przedpokoju, a ja zajalem sie analiza tego, co wydarzylo sie dzisiaj. Nie ulegalo watpliwosci, ze organizacja B'nai B'rith chciala mnie zastraszyc. Rozumialem, ze policjanci byli tylko poslancami, ale rozumialem tez az za dobrze, ze nie blefuja i ze sprawa jest, a na pewno moze byc, powazna. Tak naprawde cala historia zaczela sie wczesniej, gdy kilka lat temu dociekalem w publikacjach, kto dorabia nam gebe i gdy z miejsca popadlem w tarapaty. Po oskarzeniu przez Zydow o antysemityzm finalnym akordem tej czesci gry byla wizyta w jednej z wiekszych kancelarii adwokackich w Toronto. Awizowana byla, jako ostatnia szansa na ugode. Udalem sie tam w towarzystwie wspolnika i kolegi z branzy w jednej osobie. Wjechalismy winda na ostatnie pietro wiezowca usytuowanego opodal i prawie rownie wielkiego, jak CN Tower, blisko szesciuset metrowej wiezy plasujacej sie w czolowce najwyzszych budynkow swiata. Weszlismy przez dwuskrzydlowe, rozsuwane drzwi, ktore - jak na Kremlu - otworzyly dwie osoby, z ta roznica, ze tu za zoldakow robily sekretarki. Potem kolejne rozsuwane drzwi i jeszcze kolejne - na koniec doszlismy do wielkiego salonu, z wielkim stolem i przestronnym oknem, a wlasciwie przeszklona sciana robiaca za okno. Widok niesamowity. Pod stopami rozposcieraly sie gigantyczne przestrzenie, cale wielkie miasto i jezioro Ontario - az po horyzont. Oczywiscie wiedzialem, ze wszystko to stanowilo element dekoracji i psychologicznej gry obliczonej na wywolanie wrazenia na potencjalnych procesowych przeciwnikach, czyli w tym przypadku na nas. Obaj z kolega pomyslelismy dokladnie o tym samym: o malenkim pokoiku w sasiednim dla Toronto miescie - Mississauga, ktory robil za redakcje polskiego "Gonca" i o tym, co bedzie dalej. Patrzac na to wszystko przypomnialem sobie znajomego, ktory wszedl na podobna sciezke. Myslal, ze wie, z czym sie mierzy, ale to bylo zludzenie. Potem juz nic nie mogl zrobic. Oskarzyli go o antysemityzm. Nic na niego nie bylo, ale to niewazne. W tym swiecie nikogo nie interesuja fakty, a jedynie umiejetne ich przedstawienie. W przeciagajacym sie, kosztownym procesie stracil wszystko. W miedzyczasie media dostaly historyjke o neonaziscie. Rozegrali to tak, by nieliczni zainteresowani mogli sie zastanawiac, czy naprawde jest winny, ale by prawdy nie poznal nikt. Bo ludzie moze nawet troche o tym mowili, ale nigdy z sensem. Tak wiec pamietajac te historie i w ogole biorac pod uwage to wszystko zastanawialismy sie, jaka mamy szanse siedzac naprzeciw trzech asow kanadyjskiej palestry, o zydowsko brzmiacych nazwiskach, ktorzy z duzym prawdopodobienstwem mieli nas zaprowadzic przed oblicze podobnie reprezentatywnego sadu - w Kanadzie, z oskarzeniem o antysemityzm. Wzielismy pod uwage swoje dokonania, opinie uczciwych dziennikarzy i ludzki szacunek, a potem jeszcze raz popatrzylismy na olbrzymia kancelarie i na swoja mizerie - i juz wiedzielismy, co musimy zrobic. Ugoda wydawala sie mniejszym zlem - coz bylo zrobic - ale to byl blad: jeszcze jedna zla decyzja w slusznej sprawie. Wydawalo sie, ze na tym koniec, ale to nie byl koniec, poczatek kojca, czy nawet koniec poczatku. Oskarzenia powracaly, jak bumerang, wreszcie kolega mial dosc. Wiekszosc ludzi ciezko pracuje i trzyma sie z dala od klopotow. Zeby funkcjonowac w czyms takim, trzeba nastawic sie mentalnie. Wielu mialo obawy - podzielalem ten niepokoj. Rozumialem kolege i powody, dla ktorych odszedl z branzy. Ja zostalem. Chcialem robic cos pozytecznego, dokladalem staran, a zostalem sam, z przetraconym kregoslupem i poczuciem upodlania. Jak zyc po czyms takim? Uznalem, ze najlepiej bedzie wrocic do pracy i zachowac pozory normalnosci. Ale w tamtym momencie cos we mnie peklo i obiecalem sobie przynajmniej jedno: ze chocby wylo pieklo i szatani, juz nigdy, przenigdy, milion razy nigdy nie ulegne juz presji. A teraz znow zostalem podany probie, ale tym razem duzo trudniejszej, niz wszystkie poprzednie - zarzutom policji kryminalnej z potencjalna odsiadka w tle. Rozumialem, ze w tej rozgrywce nie chodzilo juz nawet o mnie, ale przeciez mialem rodzine. Co z nim bedzie jak trafie do paki? Sama mysl o tym przytlaczala mnie. Oto, gdzie prawdziwe cierpienie, prawdziwy bol. Nie spodziewalem sie ze bede mial az takie klopoty - nie bylo tego w planach. Zastanawialem sie, co bedzie dalej... Konstabl wrocil po kilku minutach, musnal mnie powloczystym spojrzeniem i z miejsca przeszedl do rzeczy. - Wszystko juz wiem - zaczal. Jesli napisze pan, ze Niemcy w Auschwitz zachowywali sie jak bestie, to bedzie to takie samo gneralizowanie, jak mowienie, ze Zydzi zrobili to czy tamto. Jakby dobrze poszukac, z pewnoscia znalezliby sie tacy, ktorzy nie zachowywali sie jak bestie. Zelazna zasada: slowko "niektorzy" zalatwia sprawe. I tego sie trzymajmy. Nie generalizujemy - ostatnie slowa wymowil powoli, kladac nacisk na kazda sylabe. Czy to jasne? - Jak slonce - odparlem krotko, bo spodziewalem sie takiej odpowidzi. Ale nie do konca. - A co jest niejasne? Chcialbym dobrze zrozumiec, by nie popelniac wiecej podobnego bledu. - Slucham. - Czy wolno mowic, ze Amerykanie polecieli na Ksiezyc? - He? - Pisze artykuly o tym i owym i skoro juz tak sobie rozmawiamy o tym, co wolno, a czego nie wolno, chcialbym miec precyzyjne wytyczne, najlepiej na pismie. Bardzo by mi to pomoglo w pracy i w ogole. Wiec jak to jest: dopuszczalne jest pisanie, ze na Ksiezyc polecieli Amerykanie, czy trzeba koniecznie zaznaczyc, ze tylko niektorzy Amerykanie? Bo jesli to drugie, to, rozumie pan, trzeba pewnie sporo ksiazek poprawic. - Niech pan w to nie brnie - przerwal mi nie pozwalajac dokonczyc przemyslen, ktore mialem w zanadrzu. Dotyczyly dylematu, czy Hitlera popierali nazisci, czy tylko niektorzy nazisci, bo jakby tak dobrze sie zastanowic, to z pewnoscia znalezliby sie i tacy, ktorzy poszli stadnie, ale nie popierali, a to znow miliony ksiazek i filmow do poprawki - ale dalem temu spokoj. Mialem szczera ochote powiedziec im, co naprawde mysle o oszczerstwach z B'nai B'rith, zydowskiej organizacji zwalczajacej od lat wszystko, co polskie i katolickie, ktora piorem Jana Hartmana, zalozyciela sekcji polskiej, smiala drwic nawet z poswiecenia i meczenstwa bohaterow nad bohaterami, zolnierzy niezlomnych, tylko dlatego, ze "chcieli Polski takiej jak przed wojna, a moze jeszcze bardziej narodowej i katolickiej". Chcialem opowiedziec o europejskim kraju dzielnych, otwartych ludzi, ktorym za zyczliwosc i tolerancje, jakiej prozno szukac w Europie, odplacono oszczerstwami i podloscia bez granic, na koniec oskarzeniami o popelnienie znanej na calym swiecie zbrodni w Jedwabnem. Chcialem wytlumaczyc, ze zrobiono to dla pieniedzy. Obarczenie Polakow wina o zbrodnie na Zydach bylo pokretna droga do obejscia prawa, odwolujaca sie do rzekomych racji moralnych, na podstawie ktorych swiat mialby uznac sluszosc, obliczanych przez Zydow na setki miliardow dolarow, roszczen. Chcialem wyjasnic, ze na mapie klamstw zbrodnia w Jedwabnem - rzekomo polska, w rzeczywistosci popelniona przez Niemcow - odgrywala role szczegolna, bo zostala wykreowana do rangi rozpoznawalnego w swiecie symbolu rzekomego polskiego nazizmu i wspolodpowiedzialnosci za Holokaust. Dla nas, Polakow, byla to wlaka o fundamentalna prawde - dla klamcow po prostu gigantyczny biznes. I dlatego nie ma takich pieniedzy, ktorych by nie zaiwestowali, by utrzymac lansowany przez siebie mit. I dlatego tak zajadle niszcza tych, ktorzy demaskuja szalbierstwo. I stad wlasnie takie, a nie inne oszczerstwa pod moim adresem ze strony B'nai B'rith. Chcialem opowiedziec o faktach moze im znanych, II wojnie swiatowej i sowieckiej niewoli, ale i tych pewnie nieznanych, o Zydach w aparacie komunistycznego terroru mordujacego polskich bohaterow, a potem o innych Zydach, ktorzy sprzymierzali sie z naszymi najezdzcami - ale czulem, ze policjanci nic z tego nie rozumieja. To byla slepa uliczka. Przeszkadzal kontrast. Dla tych ludzi, wychowanych w Kanadzie, historia odleglego kraju, ktora przedstawilem - dumnego narodu atakowanego ze wschodu i zachodu - brzmiala jak bajka o zelaznym wilku. Zastanawialem sie, co na moim miejscu powiedzieli klamcom z B'nai B'rith - czy dwom policjantom, jak ci tutaj, zapewnie nieswiadomym swojej roli poslancom - Bohaterowie, ktorzy przybyli na dlugo przed naszym przybyciem i ktorzy kiedys powroca: chlopcy i dziewczeta z pokolenia "Alka", "Zoski", Rotmistrza Pileckiego, ci spod Wizny i ci z Powstania Warszawskiego, ktorzy potrafili pieknie zyc i godnie umierac - ale nie znajdowalem odpowiedzi. Szukalem w myslach jakiejs analogii, porownania, ktore mogloby trafic do serc i umyslow tych dwoch zapewnie nieswiadomych, w czym uczestnicza, ludzi, ale widzialem, ze to wiecej, niz daremne. Z jednego zasadniczego powodu: byli to ludzie z innej rzeczywistosci. Zamiast wiec tego wszystkiego powiedzialem im cos zupelnie innego. - Wie pan, gdy trzydziesci lat temu uciekalem przed rownie absurdalnymi zarzutami, madry czlowiek powiedzial cos, co uslyszalem, ale czego wtedy nie zrozumialem: ze zycie w leku to zadna korzysc - smierc, to zadna strata. Pozegnalismy sie. Nie mialem do nich pretensji: robili to, co musieli robic. "Goscie" wyszli tak szybko jak sie pojawili i zostalem sam na sam ze swoimi myslami. Coz moge powiedziec? Nie byl to mily wieczor, ani nie byla to mila noc. Rozmyslajac w jej trakcie o tym i owym sadzilem, ze przynajmniej zostawili mi jakis wybor, bez naciskow i dranstw, juz nazajutrz zrozumialem, ze bylo to zludzenie. Pierwsza byla Canadian Jewish News, a potem juz poszlo. Po donosie B'nai B'rith systemowo wzieli sie za moj wizerunek. O pochodzacym z Polski dziennikarzu - ohydnym antysemicie - napisaly chyba nawet gazety wychodzace na Marsie, ale tego nie sprawdzilem, wiec nie wiem na pewno - wiem za to, ze napisaly gazety i portale kanadyjskie, do ktorych chwile pozniej przylaczyly sie izraelskie i amerykanskie. Zmanipulowali straszliwie. Klasyczne polowanie z nagonka, w ktorym klamstwa przemieszano z faktami, w odpowiednich proporcjach rzecz jasna. Jednym zdaniem namalowano obraz, na widok ktorego kazdy uczciwy czlowiek musial odwrocic sie ze wstretem - potwora, ktory pewnie juz jako dziecko wyrywal muszkom skrzydelka, a gdy dorosl, nie wystarczyly mu zyjatka, wiec wzial sie za ludzi, konkretnie za ofiary Holokaustu oraz ich Bogu ducha winnych spadkobiercow. Ktos zadal sobie wiele trudu, by mnie tak oczernic i nie musialem kopac gleboko, by dowiedziec sie - kto. W efekcie kilku zydowskim mediom odpowiedzialem, w paru przypadkach dobitnie, ale dysproporcja sil i srodkow byla zbyt duza, bym mogl wygrac te wojne na wielu frontach. Zastanawialem sie, dlaczego tak bezpardonowy atak, przypominajacy strzelanie z armaty do muchy, przypuszczono na dziennikarza, docierajacego ze swoim cotygodniowym "przeslaniem" raptem do dwoch tysiecy osob. Zmitrezylem caly dzien nim dostrzeglem rozwiazanie, ktore od poczatku mialem przed oczami, wylozone czarno na bialym - wyjasnienie, ktore widzialem, ale ktorego nie zarejestrowalem. Tu nie chodzilo o mnie, ale o to, ze ktos - ktokolwiek - smial przedstawic fakty o Jedwabnem i innych klamstwach Zydow niezgodne z zydowska narracja. Podsumowujac, demonstracja sily i pokazowka, ze nie odpuszcza nikomu - nie ci ludzie. Nie pekalem, ale zrozumialem, ze w jakiejs mierze jestem sam. Pozostalo pytanie: co teraz? (>Wojciech Sumlinski, Tomasz Budzynski, "Powrot do Jedwabnego 2").

No comments: